Piraci z czarnym piaskiem pod stopami



Wybrzeże Saint Vincent to skalne klify, schodzące wprost do morza zbocza gór porośnięte dżunglą i piaszczyste zatoki. Większość plaż jest w ciemnym kolorze wulkanicznych popiołów. Naprawdę piasek jest tu grafitowy, a czasami idealnie czarny! :) 




Do niektórych części wyspy i plaż można dostać się wyłącznie drogą wodną.
W okolicach Richmond Valley, gdzie spałem, plaże są opustoszałe. Czasami przechodzi jakiś tubylec z maczetą w ręku a za nim podąża pies, innym razem widziałem kobietę piorącą w strumieniu wypływającym z gór i wpadającym za chwilę do oceanu.
Kilka razy pytano mnie też skąd jestem, co tu robię i mówiono żebym uważał bo zdarza się, że z dżungli może wyjść ktoś aby do niej wciągnąć i okraść. Jednak zdecydowana większość ludzi, mimo że po wyglądzie wydaje się groźna, gdy tylko zaczyna mówić pierwsze słowa staje się naprawdę przyjazna.



Czasami plaża jest bardzo szeroka i przestronna, ale dotarłem też do miejsc gdzie miała metr szerokości i była zawalona konarami i głazami a obok znajdował się kilkudziesięciometrowy klif z drzewami sprawiającymi wrażenie jakby miały zaraz spaść dlatego nawet nie fotografowałem dużo w tych miejscach.




Ciemny, gorący piasek i wszędzie obecna zielona roślinność zdająca się pochłaniać wszystko tworzą naprawdę niezwykłą scenerię.









Klimat Saint Vincent z powodu wszędzie obecnej dżungli jest znacznie inny niż klimat Barbadosu. Masy wody parują z nad tropikalnego lasu i wracają w postaci częstych i nagłych opadów deszczu. Wielokrotnie jednocześnie świeci nad wyspą słońce i pada ulewny deszcz. I trzeba też podkreślić, że pogoda może być całkiem inna w dwóch sąsiednich wioskach.
Zaopatrzony w folię przeciwdeszczową i worki, które miałyby uchronić aparat i podręczną torbę przed deszczem wyruszyłem na południe od mojej Richmond Valley.



Wioska Wallilabou położona na zachodnim wybrzeżu wyspy jeszcze kilka lat temu była jednym z bardziej rozpoznawalnych miejsc Saint Vincent.
Pamiętacie Elizabeth Swann, Willa Turnera, medalion? Pamiętacie jak kapitan Jack Sparow został wtrącony do więzienia i skazany na śmierć przez powieszenie? W Porcie Royal na Jamajce będącym jedną z głównych siedzib piratów na Karaibach?





Bezkonkurencyjnie dziki krajobraz Saint Vincent przyciągnął producentów z Hollywood i na potrzeby filmu Piraci z Karaibów to Wallilabou Bay była Portem Royal:) Część istniejących zabudowań zostało trochę zmodyfikowanych, a niektóre budynki powstały od postaw tylko do celów scenografii.
Schodząc z krętej i stromej drogi prowadzącej po zachodniej części wyspy potrzeba zaledwie minuty by znaleźć się w miejscu, które ma coś wyjątkowego w sobie i nie dziwię się, że zostało wybrane do tworzenia filmu. Podążając krótką ścieżką od razu stajemy przed starym, rozsypującym się już prawie domem, otwiera się też widok na zatokę.




Gdy poszedłem w jej stronę i stanąłem na pomoście, na skały zaczęły uciekać dziesiątki krabów. Także pomost jest już wiekowy bo za pewnym odcinkiem kładki z wody wystają już tylko resztki podtrzymujących pali.
Zatoka jest mała i przed południem całkiem schowana przed promieniami słońca więc dżungla porastająca skały jest bardzo ciemna a nastrój wszędzie mroczny. Są też jeszcze armaty, a nad nimi palmy kokosowe.





Po wejściu do budynku wyglądającego na bardzo, bardzo stary, okazuje się że wewnątrz cała konstrukcja podtrzymywana jest przez stalowe rusztowania. Pod sufitem i na ścianach wiszą wciąż resztki scenografii, a oprócz niej są też tablice do których przypięto zdjęcia z filmu i część producenckiej dokumentacji mówiącej kto którego dnia ma stawić się w tym miejscu gotowy to kręcenia ujęć.





Większość zabudowań zaczyna już pochłaniać dżungla.

Zatrzymała mnie w tym miejscu ogromna ulewa jakiej po raz pierwszy doświadczyłem na Saint Vincent. Foliowy płaszcz mam wrażenie wiele by nie dał. Schowałem się w tym starym portowym budynku, ale trzeba było znaleźć dobre miejsce bo woda kapała na głowę:)

Dołączył do mnie przewodnik z okolicy i tak schronieni przed deszczem rozmawialiśmy pewnie z pół godziny. Dowiedziałem się między innymi, że na wszystkich małych wyspach sąsiednich Grenadyn gdy pada deszcz ludzie się cieszą ponieważ mają wtedy wodę do picia, kąpieli, prania. Opowiedział mi też, które zabudowania wokół były tutaj przed kręceniem filmu, a które zostały wybudowane od podstaw.




Dom, w którym staliśmy wcześniej nie istniał i po tym co po chwili zobaczyłem i usłyszałem nie mogłem uwierzyć własnym oczom i jednocześnie zrozumiałem po co wewnątrz stalowe rusztowania i dlaczego woda leje się w środku na głowę. Przewodnik zapukał w ścianę w kilku miejscach. Wszystko było puste w środku i miało tylko trzymać się przez pewien czas kręcenia ujęć do filmu :)



I wydaje mi się, że nawet zdjęcia dobrze oddają panującą w Wallilabou Bay atmosferę.
Kilka minut drogi dalej znajduje się rybacka wioska Barroualie, w której wciąż żyją wielorybnicy wypływający czasami na polowania (w Saint Vincent i Grenadynach jest to cały czas legalne, ale nie udaje się w ciągu roku upolować wielu wielorybów).



Fotografuję na Karaibach kilka wybranych przez siebie kosmetyków Organique, które dopakowałem do bagażu. Nie mogę się powstrzymać i muszę pokazać Wam zdjęcie na które mógłbym patrzeć i patrzeć :)



2 komentarze:

  1. ten piasek jest niesamowity i bardzo fotogeniczny!:D

    OdpowiedzUsuń
  2. tak, jest niesamowity :)
    i pomyśleć, że dla bardziej wymagających gości usypują specjalnie białe plaże! ważne, że my wiemy co dobre :)

    OdpowiedzUsuń