Dzień podróży na Saint Vincent był po brzegi wypełniony niespodziankami.
Już podczas porannej odprawy bagażowej na barbadoskim lotnisku okazało się, że nie mogę wylecieć z Barbadosu nie mając powrotnego biletu, ponieważ nie dostanę wizy Saint Vincent i Grenadyn.
Kilka minut potrwało podjęcie decyzji którego dnia chcę wracać i znalezienie z obsługą linii lotniczych tańszego biletu. I już tutaj kolejna niespodzianka – odwrotnie niż się spodziewałem – bilet na lotnisku był tańszy od tego kupowanego przez Internet więc ostatecznie zyskałem trochę dolarów.
Lot na
Saint Vincent z Barbadosu trwa około 40 minut, w tym kilkanaście minut krążenia
nad docelową wyspą i lądowanie na lotnisku zaczynającym się kilka metrów od
oceanu :)
Od razu po
wylądowaniu widziałem ogromne różnice między obiema wyspami. Tutaj część
lotniska dla przylatujących to jedno pomieszczenie, w którym jest miejsce na
stanowisko wizowe i kolejkę do niego, odbiór i sprawdzenie bagażu i stanowisko
z informacją turystyczną.
Sprawnie
udało mi się znaleźć przystanek dla busów, dostać do miasta i znaleźć transport
do wioski Chateaubelair (potrzebowałem dostać się dalej, ale od razu
wiedziałem, że za Chatou czeka mnie piesza wycieczka z bagażem na plecach).
Z chwilą opuszczenia gwarnego i hałaśliwego portu handlowego Kingstown wjechaliśmy na stromą, niesamowicie krętą drogę na skraju gór. Po jednej stronie zawsze nisko w dole położona jest wioska lub zatoka i rozpościera się widok na ocean, po drugiej – ściana skał porośnięta gęstą roślinnością. Im podróż trwała dłużej – tym częściej całkiem droga znikała w dżungli.
Tej dzikiej przyrody brakowało mi na Barbadosie, tutaj wprost nie mogłem uwierzyć, że na wyciągnięcie ręki jest bujny wilgotny las równikowy. Także powietrze jest tu bardziej parne i przesycone zapachami puszczy.
Saint
Vincent jest wyspą wchodzącą w skład państwa Saint Vincent i Grenadyny
zamieszkaną od około 7000 lat. Pierwotnie był to ląd słabo zaludniony przez
zbieraczy i łowców Sibonejów, około dwa tysiąclecia temu zastąpionych przez
Arawaków, którzy przenieśli się z Ameryki Południowej, z dzisiejszej Wenezueli.
Karibowie przybyli na Saint Vincent na krótko przed przybyciem Krzysztofa Kolumba i uzbrojonych Hiszpanów w XV wieku ale długo stawiali opór i zamienili wyspę na swój azyl, ponieważ koloniści brytyjscy zaczęli osiedlać się na wyspie dopiero dwa wieki później.
Karibowie przybyli na Saint Vincent na krótko przed przybyciem Krzysztofa Kolumba i uzbrojonych Hiszpanów w XV wieku ale długo stawiali opór i zamienili wyspę na swój azyl, ponieważ koloniści brytyjscy zaczęli osiedlać się na wyspie dopiero dwa wieki później.
Ciekawe
jest, że Europejczycy rysując mapy zastąpili pierwotną nazwę wyspy Hairoun (Dom
błogosławionych).
Wyspę zamieszkują Karibowie rasy czarnej (Afrokaraibowie) i rdzennymi Karibowie rasy żółtej. Od 1979 r. Saint Vincent jest wyspą niezależną i wchodzi w skład Brytyjskiej Wspólnoty Narodów.
Dopiero niedawno została odkryta przez turystów, których nie widać ani na przystankach dla busów, ani w mieście.
Wyspę zamieszkują Karibowie rasy czarnej (Afrokaraibowie) i rdzennymi Karibowie rasy żółtej. Od 1979 r. Saint Vincent jest wyspą niezależną i wchodzi w skład Brytyjskiej Wspólnoty Narodów.
Dopiero niedawno została odkryta przez turystów, których nie widać ani na przystankach dla busów, ani w mieście.
Od razu
poza miastem dostrzegłem spokój i senność, urokliwość licznych zatok i
bezpośrednią bliskość nietkniętej przyrody.
Po około 1,5 godzinie, gdy dotarliśmy do najdalszego punktu, gdzie zawraca bus, musiałem zmierzyć się z tropikalnym klimatem, własnym bagażem, głodem i zmęczeniem aby dotrzeć do hostelu/gospodarstwa, z którego odpisali mi na mailową wiadomość więc wierzyłem, że istnieje.
Po około 1,5 godzinie, gdy dotarliśmy do najdalszego punktu, gdzie zawraca bus, musiałem zmierzyć się z tropikalnym klimatem, własnym bagażem, głodem i zmęczeniem aby dotrzeć do hostelu/gospodarstwa, z którego odpisali mi na mailową wiadomość więc wierzyłem, że istnieje.
Mijałem tubylców, z których każdy dorosły mężczyzna trzymał w dłoni maczetę co nie pocieszało, mimo, że po prostu każdy farmer chodzi tu z nożem.
O drogę pytałem w jedynym napotkanym po drodze sklepie, były w nim może cztery drewniane półki z workami z ryżem, kaszą i pewnie jakimiś przyprawami oraz skrzynki z butelkami z wodą.
Poza tym, wokół – dżungla!
Buja wiecznie zielona roślinność, palmy kokosowe, pnącza, zwisające liany. Ale i bardzo liczne plantacje bananów.
Dźwięki dżungli także.
Cieszyłem się, że jest chociaż droga, ale nie byłem w stanie ocenić ile powolnego marszu przede mną.
Na szczęście wszyscy słyszeli o miejscu do którego szedłem, raz nawet młodsi chłopcy podpowiedzieli, że wybrałem zły kierunek.
Po ponad godzinie, jedno ze stromych podejść pod górę okazało się ostatnim.
Widziałem już zagrody zwierząt i zabudowania, które poznałem na zdjęciu.
Nagle widok bardzo się zmienił – wszystko było zadbane, trawa skoszona, krzewy
z kwiatami ozdabiały drogę. Gdy napotkana osoba zapytała czy szukam Molly
poczułem ogromną ulgę bo Molly podpisała się w e-mailu do mnie:)
Po chwili
podeszło do mnie też kilka młodych osób w podobnym do mojego wieku. Po twarzach
widziałem, że są przeróżnych narodowości. Bez pytania zdjąłem z siebie bagaż,
choć nie przyniosło to bardzo dużej ulgi bo i bez niego nie miałem siły stać.
A
gdy po chwili po raz pierwszy na Karaibach usłyszałem język polski z ust dwójki
Słowaków, którzy wiedzieli że przyjdę – nie mogłem uwierzyć że to dzieje się
naprawdę :)
Zachwyt i niedowierzanie w istnienie miejsca, w którym jestem pozostał każdego kolejnego dnia i dziś także.
W drodze do
Richmond Valley, gdzie jestem, mijałem drogowskaz do wodospadu i dotarłem do
niego pieszo dzień później.
pierwszy wodospad
Ostatecznie Dark View Falls okazał się dwoma wodospadami. Jednym – łatwo
dostępnym i drugim bardziej ukrytym w dżungli, znajdującym się wyżej na tym
samym potoku.
Można dostać się do niego bardzo stromymi kamiennymi schodami i
później rwącym strumieniem gdy poziom wody jest wyższy.
na pierwszym planie potok, drugi wodospad w tle
drugi wodospad
Mimo, że nie są to największe
wodospady, to mają w sobie mnóstwo uroku, wdzięku i są bardzo malowniczo
położone.
A wokół w powietrzu unosi się mgiełka wody.
Jaki wodospad wow:O
OdpowiedzUsuńDokładnie tak: wow :)
Usuńnieduży, ale bardzo wyjątkowy!
Ale pięknie tam!
OdpowiedzUsuńPięknie, naturalnie, tropikalnie..
Usuńi pachnie intensywnie jak zawsze w dżungli a wokół wodospadów bardzo przyjemnie i rześko.
Hej!
OdpowiedzUsuńWielkie dzieki za bloga. Wlasnie wybieram sie na Barbados na az 2 tygodnie, wiec pomyslalam ze fajnie byloby zobaczyc tez inne wyspy. Napisales ze na lotnisku kupiles bilet i okazal sie tanszy niz w internecie. Mozna wiedziec ile zaplaciles za bilety do Saint Vincent?
Jak najtaniej dostac sie na inne wyspy z barbadosu? Statkiem czy samolotem?
Pozdrawiam,
Marta
Marta :)
UsuńCena biletu, który kupiłem na lotnisku to około 50 US$.
Z Barbadosu na sąsiednie wyspy dostaniesz się tylko drogą lotniczą. Ewentualnie bardzo drogim wycieczkowcem na który bilet trzeba mieć z góry, bez niego nie dostaniemy się nawet do portu. Jeszcze rok temu nie było żadnego zwykłego promu łączącego Barbados z sąsiednimi wyspami. Co innego jak jest się już na Saint Vincent. Tam połączeń drogą wodną z pobliskimi wyspami mnóstwo :)