Sri Lanka: Unawatuna i Mirissa fotograficznie

Rajskie, urokliwe i przytulne.
Pełne smukłych palm kokosowych skrywających gdzieniegdzie małą restauracyjkę.
Takie są plaże Unawatuny i Mirissy, jeszcze raz na zdjęciach :) 



Sri Lanka: Pod palmą w Unawatunie, przy stoliku na plaży w Mirissie

Po porannym spacerze klimatycznymi uliczkami Galle zabieramy z guesthouseu bagaże i ruszamy poza granice fortu by złapać autobus i ruszyć w dalszą podróż.
Okazuje się, że nie ma mowy o długim oczekiwaniu, którego się obawialiśmy. Wsiadamy do autobusu i po kilku minutach jesteśmy w drodze. 


Tym razem przemieszczamy się tylko kilka kilometrów. I mimo, że odległość jest niewielka i spodziewamy się, że cena biletu nie będzie wysoka, to mamy nasz nowy cenowy rekord. 
Za te kilka kilometrów każde z nas płaci 10 Rupii czyli jakieś 25 groszy! 
Czuję ulgę, chyba nie będzie ciężko z podróżowaniem po wyspie.
Nie jesteśmy pewni czy bileter rozumie cokolwiek z tego co mówimy, na pewno nie umie odpowiedzieć. W najprostszych słowach tłumaczymy, że nie wiemy kiedy wysiąść. Na szczęście mężczyzna macha ręką z drugiego końca autobusu gdy docieramy do właściwego przystanku.

Ryk silnika cichnie, woń spalin opada. 

Wysiłek włożony w szybkie opuszczenie autobusu razem z bagażami i otaczający skwar spowodowały, że pot płynie strużkami po całym ciele.
Ale przecież jesteśmy tutaj, aby zobaczyć jedną z urokliwszych plaż wyspy więc są szanse na nagrodę. Oby tylko o własnych siłach dotrzeć do tej plaży! Miejscowi pokazują, w którym kierunku się udać. 

Mimo, że po przejściu na drugą stronę ulicy jesteśmy już zmęczeni to dzielnie dźwigamy bagaże, które w czterdziestu stopniach wydają się dziesiątki razy cięższe.
Po drodze mijamy stragan z owocami i to jest ratunek. Głód męczy już od jakiegoś czasu, ale nawet nie było chwili, by o nim pomyśleć. Nadrabiamy zaległość wprost kapitalnymi bananami. Po raz pierwszy podczas tej podróży próbujemy też soku kokosowego, który niesamowicie gasi pragnienie. Koszt posiłku – złotówka ;)

Marsz od przystanku do plaży zajmuje około kwadrans.
Zbawianiem nad oceanem są czekające na nas palmy z bujnymi pióropuszami i skromnym (ale to zawsze coś!) cieniem.
Można zdjąć plecaki. 



Siadamy schowani przed palącym słońcem. Nie czekamy długo na przypływ szczęścia. Wystarczy się rozejrzeć, aby zapomnieć o zmęczeniu. Błękitna woda, nieprzepełniona, na szczęście, plaża, sielankowa atmosfera – jest cudownie.
Nie chce nam się nigdzie ruszać. Okazuje się że nie byłoby to problemem nawet w razie wszelakich potrzeb! Regularnie podchodzą do nas sprzedawcy muszli, apaszek.