Obejrzałem
mnóstwo zdjęć z Barbadosu przed wyjazdem i wszystkie były jednoznaczne. Nawet
po wylądowaniu, aż kilka samolotów na lotnisku wskazywało na dużą ilość
turystów zmierzających do raju. I Wy też tak na pewno myślicie :)
Pierwsze skojarzenie: lazurowy ocean, błękit nieba i kolorowe drewniane łodzie.
Pierwsze skojarzenie: lazurowy ocean, błękit nieba i kolorowe drewniane łodzie.
Ale już
pierwsza podróż autobusem na południowe wybrzeże w poszukiwaniu noclegu i
widoki wokół natchnęły mnie wątpliwościami ile w tym jest prawdy. Barbados jest
pełny bardziej lub mniej ekskluzywnych hoteli wzdłuż wybrzeża, niższych lub
wyższych aby zmieścić jak największą ilość pokoi z widokiem na ocean i
odgrodzić przy okazji nadbrzeżne uliczki od oceanu i na tym luksus się tutaj
kończy. Choć możemy też pod luksus podciągnąć ceny w sklepach i na bazarach.
A co z miejscowymi? Mnóstwo jest tutaj domków i domeczków, w których istnienie ciężko uwierzyć. Wzdłuż każdej ulicy, która dzieli się na mniejsze i jeszcze mniejsze spotkacie tu szereg murowanych lub drewnianych altanek. Jeśli wydałyby się Wam nawet znośne to zobaczycie obok tabliczkę „for rent”, natomiast jeśli bylibyście przekonani, że od 100 lat są opuszczone i niszczeją, prawie się rozsypują to również musicie być pewni, że nagle ktoś wyjdzie na werandę lub otworzy okiennicę. Ja zdziwiłem się tak już kilka razy! :)
Wyruszyłem
wczoraj do Bridgetown – stolicy Barbadosu, gdzie dwa terminale są miejscem,
gdzie zjeżdżają się autobusy z całej wyspy. Udało mi się zjeść trochę taniej bo
mnóstwo tu ulicznego jedzenia, ale jest też kilka KFC. Uwierzcie, że wyglądają
równie egzotycznie i czasami prowizorycznie jak inne zabudowania na wyspie!
Szukałem też poza głównymi ulicami schowanego gdzieś sklepu i znalazłem
supermarket. Tak jak się spodziewałem, z cenami pięciokrotnie niższymi niż w
sklepach bliskich hotelom i punktom turystycznym.
Jednak większość dnia spędziłem na podróży wzdłuż zachodniego wybrzeża i dotarłem do Speightstown i to kolejny przykład wyglądającego na niszczejące ale malowniczego miasteczka. Dotarłem do kilku naprawdę ładnych plaż. Ale jest też problem, o którym też się nie mówi. Plaże na Barbadosie nie są prywatne, ale prywatna jest większość zejść do oceanu bo przechodzą przez hotele i wille. A gdy spróbujecie iść brzegiem oceanu to traficie wreszcie na urwisko skalne i zamiast iść dalej, musicie wracać się 200, może 300 metrów aby wrócić na drogę.
Tak
przemaszerowałem wczoraj łącznie ponad 8 km, resztę drogi pokonałem autobusem.
Uwierzcie, że w temperaturze 30 stopni i wilgotności powietrza 90% nie jest
łatwo iść z kilkoma kilogramami bagażu i sprzętu fotograficznego mimo wypitych
kilku litrów wody na których zakup niestety trzeba liczyć po drodze bo
uniesienie ich byłoby niemożliwe.
Czas
pakować się na kolejny dzień podróży po wyspie, zbliża się u mnie 10.00.
A rano budzi tu pianie kogutów ;)
A rano budzi tu pianie kogutów ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz