Zagubieni na Saint Vincent

Oglądaliście serial Lost Zagubieni?
Pasażerowie lotu z Sydney do Los Angeles w wyniku katastrofy znaleźli się na wyspie porośniętej przez dżunglę i po pewnym czasie bardzo dobrze na niej zorganizowali. W kolejnych seriach żyli w bunkrze i wiosce.
Wszystko to natychmiast przypomniało mi się, gdy zobaczyłem akademię w Richmond Vale gdzie miałem zarezerwowany pokój i spędziłem tydzień, a z każdym kolejnym dniem niemniej dziwiłem się istnieniem tego miejsca i ludzi, panującą atmosferą.
Pisałem w jednym z ostatnich postów jak dotarłem na Saint Vincent, jak po prawie dwóch godzinach jazdy busem z miasta na północ wyspy drogą biegnącą wzdłuż wybrzeża przez małe wioski, góry pokryte przez las deszczowy i zatoki, musiałem wziąć cały swój bagaż na plecy i pieszo dotrzeć do miejsca, gdzie miałem spędzić tydzień, a w którego istnienie przestawałem wierzyć widząc jak dzika jest Saint Vincent, mijając tubylców z maczetami czy sklep z kilkoma prawie pustymi półkami. Tak przez opuszczone lub po prostu nigdy dotąd niezamieszkane tereny szedłem ponad godzinę do Richmond Vale i w poszukiwaniu noclegu. Byłem strasznie zmęczony i głodny i coraz częściej musiałem zatrzymywać się, żeby odpocząć.
Podchodząc pod bardzo strome wzgórze po raz kolejny widziałem plantacje bananów.

plantacja marakui z przodu i bananów na drugim planie



Ale nie tylko.

Pojawiły się też owoce i druciane ogrodzenie zagrody. Kolejne co zobaczyłem to napis Chicken Farm. 




Dalej pasły się konie.
Wyłoniły się budynki, które poznałem, ponieważ wcześniej widziałem je na zdjęciach. Dotarłem na miejsce. Wszyscy, których spotkałem wiedzieli, że dotrę do nich. Trzy osoby mówiły po polsku (dwójka Słowaków i Polka, co oczywiste)! Szybko się rozgościłem, dołączyłem do obiadu.





Oto dotarłem do Akademii w Richmond Vale, w której spotkałem grupę prawie 20 studentów i niewiele starszych osób. Pochodzą m.in. z Kostaryki, Japonii, Węgier, Korei, Słowacji, Chin, Saint Vincent, Polski.
Chcą spędzić około roku na Saint Vincent i wspólnie z organizacją non-profit pomagają przeciwdziałać zmianom klimatu i edukują w tym kierunku. Biorą udział w programie, w którym żyją, uczą się i pomagają biednym, ponieważ są zdania że ubóstwo jest największym problemem naszych czasów i chcą poprawiać świat.
To, co było najbardziej niesamowite, to fakt, że np. w przypadku żywienia starają się być samodzielni i samowystarczalni. A dzięki temu żyją i jedzą bardzo zdrowo. Jeśli czegoś mają więcej niż potrzebują to sprzedają to i kupują ryż, kaszę i inne potrzebne rzeczy. Hodują własne kury, kozy, świnie. Zbierają miód.




Mają sad z karambolami, marakujami, papajami, mango oraz plantację bananów.


plantacja marakui



karambola

papaje


W Organic Garden hodują warzywa.





Głównym składnikiem większości posiłków jest szpinak i okra. 

okra


Także sałaty, ogórki, fasola.
Czasami nawet nie miałem pojęcia co jem, wiele smaków było dla mnie nowych. W Polsce do niektórych nikt by mnie nie przekonał, ale tam było inaczej :) Uwielbiam zdrową żywność i naprawdę przyjemnie się tam funkcjonowało wiedząc, że większość z tych rzeczy jest organiczna.
A w zamrażalniku zawsze są lody - zmielone mango lub banany. Rozmawialiśmy, że w lodach z miasta są 2% owoców, a my mieliśmy ich 100%. I były obłędnie pyszne!
Sami wypiekają nawet pieczywo.

Studiują przez Internet na własnych uczelniach, wzajemnie prowadzą lekcje hiszpańskiego czy salsy. Jeden z wieczorów wszyscy wspólnie spędziliśmy na plaży gdzie zjedliśmy pizzę i ciasto bananowe, innym razem rozmawialiśmy o naszych krajach i miejscu, do którego dotarłem. 



czas pożegnalnych prezentów (miałem ze sobą mydła z bloków od Organique:)


Wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem miejsca, w którym w jednym wspólnym celu spotkali się ludzie z różnych końców świata i w jak przyjaznej atmosferze razem żyją.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz