Plan naszej podróży jest rozbudowany, właściwie wypakowany po brzegi,
dlatego Galle będziemy musieli opuścić około południa.
Jest to wystarczający powód by wstać wcześnie i zobaczyć w promieniach wschodzącego słońca wszystko co wczoraj ukrył szybko zapadający zmrok i noc.
Uliczki są o tej porze prawie puste, a panująca atmosfera zachęca do spaceru bardziej chaotycznego.
Jest to wystarczający powód by wstać wcześnie i zobaczyć w promieniach wschodzącego słońca wszystko co wczoraj ukrył szybko zapadający zmrok i noc.
Uliczki są o tej porze prawie puste, a panująca atmosfera zachęca do spaceru bardziej chaotycznego.
Fort mieści w sobie około 400 domów, budynków rządowych (wszystko w
kolonialnym klimacie), kościołów i meczetów.
W pierwszej kolejności podążając Lighthouse Street docieramy na południowy
kraniec fortu nad ocean. Z murów obronnych rozpościera się widok na fale
rozbijające się o skały i bezkresną wodę.
Nad wybrzeżem góruje wysoka latarnia morska w otoczeniu smukłych palm kokosowych wybudowana przez Brytyjczyków prawie 80 lat temu.
Nad wybrzeżem góruje wysoka latarnia morska w otoczeniu smukłych palm kokosowych wybudowana przez Brytyjczyków prawie 80 lat temu.
W drodze do niej mijamy meczet i szkołę muzułmańską. Białe, aż połyskujące mury
meczetu wyraźnie kontrastują z otaczającą zabudową.
Od północnej granicy fortu dzieli nas zaledwie jakieś 400 metrów, można je
przebyć prostą drogą. W naszym przypadku spacer trwa dwie godziny i jest
realizowany wszystkimi możliwymi ścieżkami.
Udaje nam się przejść i Rampart Street położoną wzdłuż murów na zachodzie i
Church Street w drugiej połowie fortu.
Jest naprawdę urokliwie. Z każdym kolejnym kwadransem pojawia się wokół więcej mieszkańców i tuk-tuków, ale spokojnej i cichej atmosferze to nie zagraża.
Jest naprawdę urokliwie. Z każdym kolejnym kwadransem pojawia się wokół więcej mieszkańców i tuk-tuków, ale spokojnej i cichej atmosferze to nie zagraża.
Fort w Galle jest dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem po pierwszym
zetknięciu z tłocznymi i głośnymi ulicami Colombo. Chciałoby się zostać tu na
dłużej, ale jesteśmy świadomi, że to dopiero drugi dzień na Sri Lance i
niespodzianek czeka na nas znacznie więcej:)
:) Zazdroszczę takich poranków!
OdpowiedzUsuńWidzę, że masz słabość do fotografowania drzwi;) Nie wiem o co chodzi, ale ja też mam kilka zdjęć drzwi z wakacji!
Ania
Aniu!
OdpowiedzUsuńZ tymi drzwiami to jakiś przedziwny przypadek :))
Absolutnie rzecz niezamierzona ale coś na rzeczy być musi, że jak już widzę świat przez obiektyw to czasami wybieram drzwi ;)
A tutaj, na blogu, będzie o jeszcze bardziej wyjątkowych porankach. Chronologia wydarzeń podpowiada mi że nie w najbliższym poście, ale mimo to nie trzeba będzie długo czekać!
Dzięki za odwiedziny i za komentarz!
Pozdrawiam :)
Cyt.; "coś na rzeczy być musi" :)) Fotografując drzwi widzisz i jesteś świadomy tego, co jest przed nimi. Zaś za drzwiami?? Co jest za drzwiami ?? Za drzwiami jest, nomen-omen, ale...NIEZNANE!! :)) Jest to jedna z moich trzech interpretacji istoty drzwi :)
UsuńBożeno, drzwi oczywiście są intrygujące i lubię je fotografować, ale dopóki Ania nie zwróciła tutaj uwagi na to, nie byłem świadom ile drzwi jest w powyższym wpisie ;)
UsuńPrzepięknie! a ile ciekawych miejsc do robienia zdjęć :)
OdpowiedzUsuńJoanno,
UsuńSri Lanka okazała się bardzo mozaikowa i różnorodna więc tych okazji do zdjęć było mnóstwo! :)
Zaglądaj regularnie - zapraszam!
Już niedługo na fb i tutaj trochę prezentów od firm, które objęły patronatem mój blog :)